"Zbuntowane słowa"-13 grudnia 1981 r. Pamiętamy.

"A warto wiedzieć, że Polacy walczyli o swoją wolność nie tylko bronią w ręku, ale także i słowem. 

Walczyli o to, żeby można było mówić po polsku, po polsku się uczyć, czytać po polsku i po polsku myśleć. Żeby nasza historia była prawdziwa i żeby o Polsce można było mówić dobrze czy źle, ale zawsze prawdziwie. I o tym też warto wiedzieć. Bo dowiadujemy się najczęściej o wojnach, bitwach, powstaniach. Rzadziej natomiast o tym, co działo się w ludzkich myślach i głowach.

Zdjęcie gazetki ściennej pt. Zbuntowane słowa.

A słowa, choć tego nie widać, tworzą między ludźmi niewidzialne nitki, wiążą ich ze sobą. Z takich nitek powstały zdarzenia-jak słynne strajki sierpniowe w 1980 roku, a po nich „Solidarność”.
            Dlatego też władze tych krajów, które znalazły się po drugiej wojnie światowej w tak zwanym obozie socjalistycznym, czyli faktycznie pod dyktaturą ZSRR, stale szukały sposobów, żeby odciąć ludziom dostęp do wolnego słowa. Zamykano wydawnictwa
i drukarnie, specjalne „zagłuszaczki” uniemożliwiały słuchanie radia z krajów zachodnich,
a z bibliotek wyrzucano na makulaturę przedwojenne książki, żeby ludzie nie mogli poznawać prawdy o własnej historii.
            Przez wiele lat uczyliśmy się walczyć o wolność słowa na różne sposoby. Działy się wtedy ważne rzeczy: buntowali się studenci i profesorowie, protestowali robotnicy, no
a także zwykli ludzie, bo gospodarka miała się fatalnie, rząd podniósł ceny, a wielu towarów codziennego użytku i tak nie można było w sklepach kupić. Dla członków partii były różne przywileje: talony na samochody, przydziały na mieszkania, nawet specjalne sklepy,
w których były lepsze towary. Ale zwykli ludzie musieli godzinami stać w kolejkach po podstawowe produkty.

            Kiedy w czerwcu 1976 roku robotnicy Radomia i Ursusa zaprotestowali przeciw kolejnym podwyżkom cen, milicja brutalnie rozpędziła protestujących, wielu z nich aresztował i pobiła, skazała na kary pieniężne i więzienie.

            Wtedy powstał KOR –Komitet Obrony Robotników. Stworzyła to grupka odważnych ludzi, którzy domagali się zwolnienia uwięzionych, zbierali pieniądze na pomoc ich rodzinom, zapewniali im pomoc prawników.

            Niektórzy ludzie także w sercu buntowali się przeciw krzywdzie, niesprawiedliwości i niewoli. Ale lata terroru przyzwyczaiły ich do bierności, do przekonania, że władza jest wszechmocna i trzeba być jej posłusznym. Krążyło takie przysłowie: „Nie dyskutuj, nie podskakuj, siedź na tyłku i przytakuj”.
            Może uda się tych ludzi przekonać, żeby nabrali więcej odwagi? Dać im więcej wiadomości, żeby nie byli skazani tylko na to, co jest w telewizyjnej propagandzie?

Podaj dalej!

Na początku było mozolne przepisywanie na zwykłej maszynie do pisania, na cieniutkiej bibułce, zwanej przebitką. Przez kalkę można było napisać kilka egzemplarzy-dlatego też na brzegu każdej karteczki był napis: „PRZECZYTAJ-NIE NISZCZ-PRZEPISZ-PODAJ DALEJ”.
W ten sposób wiadomości wędrowały z rąk do rąk ludzi, którzy ufali sobie nawzajem.
            Kolejnym sposobem, już bardziej wydajnym, ale też o wiele trudniejszym, był druk na powielaczu. Było to urządzenie do kopiowania dokumentów, coś w rodzaju dzisiejszej kserokopiarki. Tylko staromodnym i skomplikowanym w obsłudze. Ale też wszystkie powielacze były pod surową kontrolą władzy i znanego wszystkim urzędu cenzury
w Warszawie na ulicy Mysiej, a w każdym większym mieście ten urząd miał swoje oddziały. Tam siedzieli partyjni panowie i panie i czytali wszystko, cokolwiek miało być wydrukowane, według specjalnych instrukcji, i skreślali to, co było zakazane. Wszystko, co było państwowe, musiało być podporządkowane cenzurze. A wszystko, co prywatne, było zabronione.
Czasem udawało się gdzieś wytropić jakiś stary nieużywany powielacz, podobno jeden był nawet przed wojny i należał kiedyś do Niemców.

Ale to była rzadkość i tak naprawdę powielacze do Polski przychodziły tajną drogą z zagranicy. W ich nielegalnym transporcie pomagali najczęściej odważni marynarze, którzy ukrywali niezbędną maszynę we wnętrznościach swojego statku albo jachtu i przeprawiali się nim przez Bałtyk.
            Powstawały też urządzenia drukujące własnego pomysłu i własnej produkcji. Wykorzystywano przy ich tworzeniu przeróżne części innych mechanizmów. Zdarzało się nawet, że częścią maszyny drukarskiej stawała się…wyżymaczka od starej pralki o imieniu Frania.

            Ale były też inne sposoby i nie da się tu wszystkich wymienić. Od tej pory zakazane druki, zwane bibułą, nie tylko były przemycane zza żelaznej kurtyny, ale też powstawały
i krążyły wśród ludzi, u nas, w Polsce.
            Oczywiście wymagało to nie tylko samej drukującej maszyny: trzeba było zdobywać papier, farby drukarskie, urządzenia do ciecia papieru, zszywania kartek, no a przede wszystkim znać ludzi i miejsca do pomocy w rozprowadzaniu tajnych książek, których przecież nie sprzedawało się w księgarniach i nie wystawiało na półkach w bibliotece publicznej. Jednak ruch wolnego słowa rozwijał się mimo wszystkich trudności, aresztowań, śledzenia osób, które, zdaniem służby bezpieczeństwa, mogły być podejrzane, podsłuchiwania rozmów telefonicznych i tak dalej.
            Podziemne gazety i książki rozwozili i roznosili kolporterzy do zaufanych domów, do zakładów pracy.

Zdjęcie strony tytułowej książki dla dzieci wydanej przez wydawnictwo podziemne.





            Najbardziej znane było chyba wydawnictwo Nowa. To podziemna niezależna oficyna wydawnicza, która drukowała zakazane przez cenzurę utwory pisarzy polskich i zagranicznych. Oprócz autorów współczesnych, w pierwszych latach swojego istnienia Nowa wydała wznowienie małej książeczki marszałka Józefa Piłsudskiego „Bibuła”, barwnej gawędy o dziejach nielegalnych druków i ich znaczeniu w walce o odzyskanie niepodległości sto lat wcześniej.
            Bardzo ważnym wydarzeniem lat siedemdziesiątych był wybór polskiego papieża, Jana Pawła II (czyli Karola Wojtyły), a potem jego wizyta w Polsce. Obudziła ona w wielu polskich sercach nadzieję i wiarę, że trzeba próbować coś odmienić, że to jest możliwe.
            Latem 1980 roku przez cały kraj znowu przetoczyły się strajki.

Ruch oporu zaczął się jednoczyć. Władze (pierwszym sekretarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej był wówczas Edward Gierek) pod naciskiem państw zachodnich, które protestowały przeciwko łamaniu w Polsce praw człowieka, zgodziły się na rozmowy ze strajkującymi i ich doradcami.
            31 sierpnia 1980 roku podpisano porozumienia sierpniowe (uczynił to Lech Wałęsa) między strajkującymi robotnikami a rządem polskim. Powstał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, który wydawał i rozprowadzał swoje pisma, gazetki
i książki. Choć cenzura w dalszym ciągu istniała, jednak działający legalnie związek zawodowy miał prawo do publikowania własnych informacji i korzystał z niego, jak tylko się dało.

Władze Peerelu, choć podpisały porozumienia sierpniowe, wcale nie zamierzały ich dotrzymywać i od samego początku szykowały się do napaści na społeczeństwo.
stało się to jak wiadomo, po piętnastu miesiącach, 13 grudnia 1981 roku. Aresztowania
i internowania przywódców i działaczy związkowych, czołgi na ulicach, wyrzucanie z pracy. Kontrole i inne utrudnienia życia, strzelanie do protestujących górników na Śląsku. Przepisy stanu wojennego bardzo surowo zakazywały wolnego słowa, tropiły adresy drukarń,
a posiadanie nawet pojedynczej ulotki groziło różnymi karami.

W stanie wojennym
Mimo zniszczeń, jakie wywołał stan wojenny i w ludziach, i w wyposażeniu, wolny ruch wydawniczy bardzo szybko zaczął się odradzać, Sprzyjał temu zapamiętany z niedawna smak wolności, gniew i oburzenie na oszustwa władzy i przekonanie, ze to nie koniec, tylko początek nowego rozdziału, dopóki możemy jeszcze liczyć na wolne słowo.
            Choć więc aresztowano wielu redaktorów, autorów i drukarzy, skonfiskowano maszyny drukarskie i zapasy papieru, podziemny ruch wydawniczy odradzał się bardzo szybko, poczynając od przepisywanych na starej maszynie spisów obozów internowanych
i miejsc ich zatrzymania, przez przewożenie w głębinach ciężarówek z pomocą humanitarną z zagranicy nowego sprzętu do drukowania (w tym wreszcie i komputerów).

            Odnawiały się pisma podziemne sprzed stanu wojennego, powstawały też nowe, niektóre upadły, a rodziły się jeszcze inne.
Wśród wielu najbardziej poczytny był chyba „Tygodnik Mazowsze”.
Odbierało się go w umówionym miejscu w pracy zazwyczaj w środę, żeby po południu wczytywać się w malutkie literki.
Po kilku, czterech mniej więcej, latach Służba Bezpieczeństwa, z trudem nadążała
z uganianiem się za podziemnymi wydawcami, drukarzami, kolporterami, czytelnikami-byli oni coraz liczniejsi i coraz śmielsi, a ich tropienie i ściganie coraz bardziej pracochłonne
i kosztowne. Poza tym Polska tonęła w długach wobec krajów zachodnich, a w krajach bloku wschodniego terror również zaczynał trzeszczeć.

Teatr w dom|
Nie tylko gazetki i książki roznosiły wolne słowo. Rodził się cały kosmos kultury niezależnej: powstawały zespołu aktorskie, które dawały koncerty i przedstawienia w niektórych prywatnych mieszkaniach, a także w kościołach; dzięki nowemu wynalazkowi – magnetowidom, można było wyświetlać w domach zakazane przez cenzurę filmy, czasami odzywała się melodyjka „Siekiera, motka, bimber, szklanka…” i dawało się posłuchać audycji Radia „Solidarność”…

        Wolność wciskała się do różnych szczelinek naszego życia. I nie dało się już niczym ich zabetonować.
        Prawda, że była to wolność tylko dla tych śmiałych, których nie było wielu
.

 Słowa fruwające
                No a co, jeśli ktoś nie ma odpowiednich znajomych i w ogóle nawet nie wie
o istnieniu wolnego słowa? Jak dotrzeć do takiego człowieka, żeby dowiedział się, że
w Polsce dzieją się tak ważne rzeczy?
             Dla tych nieznajomych i nieznanych przeznaczone były akcje ulotkowe. Ważne wiadomości drukowało się na wielu małych karteczkach związanych potem w paczuszkę cienkim sznurkiem albo tasiemką. Dziś roznosiciele ulotek reklamują zawsze jakieś towary lub firmy i rozdają swoje karteczki na ulicach albo wkładają je do skrzynek pocztowych. Ale w tych dawnych czasach było to o wile bardziej utrudnione, bo, oczywiście, zakazane.
Wtedy, przed laty, wymagało to wdrapania się na dach wysokiego domu w mieście i takiego umieszczenia pakunku, aby potem uwolnił się sam i żeby wiatr poderwał ulotki, i rzucił je na ulicę, kiedy sprawcy już zdążyli uciec. Wtedy ulotki trafiały wprost w ręce przechodniów-oczywiście tylko tych, którzy nie bali się ich czytać.
            Taka właśnie ulotkę, która spadała właśnie z nieba przed wyborami 4 czerwca 1989 roku, wyborami, po których skończył się Peerel.
Ruch wolnego słowa, tak jak te fruwające ulotki, porwał ze sobą wielu Polaków. Nic dziwnego, mieliśmy we krwi, zapisany był w naszej historii, począwszy od Tadeusza Kościuszki, Stanisława Traugutta, Józefa Piłsudskiego.
Dzięki niemu mogliśmy się obudzić, zdemaskować kłamstwa, którymi karmiła nas propaganda i szkoła- jak te najważniejsze- kłamstwo o zbrodni katyńskiej w roku 1940, kłamstwo o tym, że gdy napadły na nas wojska Hitlera, to Związek Radziecki pośpieszył nam z pomocą.
Siła tych odkłamań była tak potężna, że docierała nawet do tych, którzy wierzyli w „swoją” partię i dawane przez nią przywileje. Dlatego mogliśmy się dogadać” jak Polak z Polakiem”, zgodnie z mądrym powiedzeniem Lecha Wałęsy. Usiąść przy okrągłym stole i utworzyć nowe państwo polskie, któremu oczywiście daleko do raju na ziemi, bo wolność można zniszczyć przemocą, ale odbudowuje się ją powoli mądrością i wzajemnym zaufaniem".

Joanna Papuzińska

Dla tych co chcą wiedzieć więcej

„Bibuła, XVI-ecie rocznika”. Wydawca: Stowarzyszenie Wolnego Słowa, Warszawa 2017

Józef Piłsudski, „Bibuła”. Nowa, Warszawa 1978 (i inne wydania)

Szymon Sławiński, „„Solidarność” 1980-86. Krótka historia dla dzieci”. Wydawnictwo Muchomor. Warszawa (brw)

Joanna Papuzińska, „ Bibuła i legenda. [w:] Drukowaną ścieżką”. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2001, s. 9-14”.

Autor opracowania: Joanna Papuzińska „Zbuntowane słowa”. Wydawnictwo Literatura.

Na bazie zebranych materiałów nauczyciel-bibliotekarz przygotowała gazetkę o powyższej treści dodatkowo zobrazowaną zdjęciami, dokumentującymi ówczesne zdarzenia oraz wystawę czasopisma wydanego przez podziemne wydawnictwo skierowane do dzieci, by wyjaśnić im czym jest stan wojenny, internowanie, kolejki i represje w stosunku do ludności polskiej w ich kraju. Nauczyciel miała na celu w sposób przystępny, na bazie materiałów źródłowych wytłumaczyć młodzieży, czego doświadczyli ich dziadkowie i rodzice i jak wielka musiała być solidarność narodu, żeby dążyć do zmiany i zwyciężyć, byśmy mogli żyć w wolnym kraju.

Opublikowała: nauczyciel-bibliotekarz Anna Stefaniak-Dołęgowska